Aby zachować stabilność społeczeństwa i gospodarki, co roku nad Wisłą powinno przychodzić na świat 600 – 650 tys. dzieci. Tymczasem w tym roku urodzi się ich zaledwie 370 – 380 tys. Dlaczego tak mało? Głównie przez pieniądze.
Bezrobocie jest na wysokim poziomie i część młodych osób obawia się, że jeśli straci pracę, nie będzie w stanie utrzymać dziecka. Między innymi z tego powodu odkładają decyzję o potomstwie. O tym, że znalezienie bądź utrzymanie pracy przez kobietę po urodzeniu dziecka jest niezwykle trudne, świadczą twarde dane. W końcu pierwszego półrocza w rejestrach bezrobotnych było prawie 211 tys. takich kobiet. A będzie ich jeszcze więcej, bo bezrobocie w końcu roku może osiągnąć nawet 14 proc. i nie wiadomo, kiedy się zatrzyma.
Ale obok czynników materialnych i finansowych dzietność hamują także, i to w stopniu coraz większym, czynniki socjologiczne takie jak zbyt duże obciążenie psychiczne jeszcze funkjonującymi stereotypami, według których to właśnie kobieta powinna zajmować się domem i wychowywaniem dzieci.
Francja – modelowy punkt odniesienia
Europa ma problem z polityką prorodzinną – to już banał. Są jednak państwa, w których negatywne tendencje udało się powstrzymać albo nawet odwrócić
Za wzór do naśladowania uznaje się kosztowny, ale skuteczny model francuski. Francja to jedyny kraj w Europie, w którym współczynnik rozrodczości (liczba dzieci na kobietę) nieznacznie przekracza 2,0, czyli gwarantuje powstrzymanie spadku liczby ludności poprzez pełną zastępowalność pokoleń. I wbrew stereotypowi za relatywnie dużą liczbę urodzin nie odpowiadają wyłącznie emigranci z Afryki i Bliskiego Wschodu.
Francja jednak płaci za wspieranie macierzyństwa kolosalne pieniądze, gwarantując wysokie zasiłki dla kobiet przebywających na urlopach wychowawczych, finansowany częściowo przez państwo system żłobków czy wreszcie tzw. iloraz rodzinny, czyli uzależnienie wysokości podatków od liczby dzieci w rodzinie.Ale nawet szeroko zakrojona polityka prorodzinna nie gwarantuje sukcesu, czego dowodzi przykład sąsiednich Niemiec. Model wypracowany w RFN jest zbliżony do francuskiego. Mimo to wskaźnik rozrodczości wynosi u naszych zachodnich sąsiadów 1,4.
Negatywną tendencję udało się za to odwrócić Estończykom. W ciągu ostatnich lat współczynnik dzietności wzrósł tu z dramatycznego poziomu 1,3 do 1,45. Tallin ma nadzieję, że to jeszcze nie koniec wzrostu. Władze chcą go stymulować poprzez długie urlopy wychowawcze (455 dni włącznie z urlopem macierzyńskim) i istotne ulgi podatkowe dla rodzin wielodzietnych. W 2008 r. wprowadzono zasadę, że kwota wolna od podatku rośnie po urodzeniu każdego dziecka o 24 tys. ówczesnych koron, czyli 1500 euro.
Mniej też małych elblążan
Również w samym Elblągu i województwie warmińsko - mazurskim da się zauważyć spadek liczby urodzeń. Tylko na przestrzeni jednego roku różnica między 2010 a 2011 wyniosła niemal o 1000 mniej urodzonych dzieci. W 2010 roku na Warmii i Mazurach przyszło na świat 15771 noworodków, zaś rok później 14750. Różnicę widać więc gołym okiem. Mniejszy spadek odnotował Elbląg. Jak podaje Bank Danych Lokalnych, w 2010 roku urodziło się 6017 elblążan, zaś rok później 5581. Biorąc pod uwagę fakt, że i w Elblągu z pracą dla kobiet, najprościej mówiąc, bardzo kiepsko, tendencja ta może się utrzymać przez następne kilka lat.
A co na to elblążanki? Czy posiadanie pracy jest u was czynnikiem decydującym o posiadaniu dzieci?