fot. Konrad Kosacz/elblag.net
Urodzona, by pomagać słabszym. Przez lata swojej zawodowej działalności cierpliwie i konsekwentnie pracowała na to, aby niepełnosprawni z Warsztatów Terapii Zajęciowej przy ul. Beniowskiego, spotykali się z coraz większą akceptacją i mogli znaleźć swoje bardziej przyjazne miejsce w Elblągu. Iwona Pietraszkiewicz to uosobienie kobiecej siły w pokonywaniu wszelkich trudności, także tych osobistych. Jest uparta, pewna siebie i mimo że los zabrał jej sprawność ruchową, dał coś w zamian – ogromny dystans do siebie, niekończące się pokłady energii i poczucie humoru, o czym niewątpliwie świadczy jej nieodłączna towarzyszka – laseczka. Iwona Pietraszkiewicz, kierownik WTZ przy ul. Beniowskiego w Elblągu była również jedną z uczestniczek projektu Galeria EL jest kobietą 50+.
Co w duszy gra kobiecie 50+?
W mojej duszy góry, tęsknoty za wycieczkami. Uwielbiam zwiedzać, poznawać nowe miejsca, ciekawych ludzi i oczywiście marzenia. Z racji tego, że taka moja natura, lubię poznawać nowe rzeczy, lubię też zmiany. To pozwala się rozwijać i iść do przodu. Mimo że są różne trudności, kłopoty, po drodze zdarzają się dolegliwości, ale one są obok, a ja idę do przodu.
Dotychczasowe Pani życie zawodowe kręciło się wokół kogo lub czego?
Zdecydowanie wokół osób niepełnosprawnych, upośledzonych umysłowo, psychicznie chorych. Przez 10 lat zajmowałam się dorosłymi osobami niepełnosprawnymi. To dość długi epizod w moim życiu, ale bardzo lubię do niego wracać i z niego czerpać. Dla mnie starsza osoba jest bardzo ważna. Dziś zajmuję się prowadzeniem Warsztatów Terapii Zajęciowej dla osób dorosłych i ta praca sprawia mi ogromną radość. Ja z przyjemnością przychodzę do pracy. Tu nie ma czegoś takiego przychodzę zdenerwowana. Oni są bardzo życzliwi dla mnie, ja dla nich również (śmiech). Dla mnie osobiście najważniejsze w tym wszystkim jest to, by z tych ludzi uczynić samowystarczalne jednostki, które w przyszłości nie będą musiały prosić nikogo o pomoc. Ja sama mam taką potrzebę niedawania się życiu i to samo chciałabym przekazać im. Pewnie jako szefowa jestem trudna, bo wymagam, ale mam nadzieję, że moi podopieczni rozumieją to, że życie dzieli się na obowiązki i przyjemności. W rozmowach towarzyskich, gdy gdzieś idę, to wiele opowiadam o tym, co się dzieje u mnie w WTZ-ach, bo to moje życie.
Czy pięćdziesiątka na karku skłania do refleksji?
Na pewno tak, ale nie na zasadzie „ojej, jaka ja jestem stara” - broń Boże, ale z lekkim dystansem tak. Ja mimo laseczki u boku, ciągle gdzieś biegnę – oczywiście w cudzysłowie, bo fizycznie już nie mogę. Widzę, że ciągle jest coś do zrobienia, choć mam świadomość tego, że coś po drodze może się nie udać.
Czyli pięćdziesiątka to fajna sprawa, bo stajemy się w pełni dojrzałe.
O tak. A poza tym, pięćdziesiątka niczego w życiu nie zmienia. Poza tym życie o wiele więcej może nam zaoferować, same też od niego więcej możemy brać. To niewątpliwy plus tego wieku. Bardzo kocham moją wnuczkę, ale dziś nie ma obowiązku bycia babcią na pełny etat. Bardzo się cieszę, że mój syn i synowa to rozumieją, że babcia może mieć też własne potrzeby i nadal chce być aktywna.
Czy jest Pani rozsądną pięćdziesięciolatką?
Chyba nie. (śmiech). Miewam jeszcze pomysły, na które moja mama reaguje złością. Jej zdaniem za dużo chcę od życia. Ja na szczęście myślę inaczej i uważam, że z życia należy brać tyle ile się da.
Co Pani ma na myśli?
Na przykład chodzenie po górach. Bardzo to lubię i gdy mam potrzebę po prostu to robię, mimo że jestem osobą niepełnosprawną ruchowo.
A o czym Pani marzy?
Hmm...Na pewno o podróżach, o tym, że znów będą wakacje i pojadę w góry. Lubię harde góry. Tam inne jest powietrze, ludzie inaczej się uśmiechają, tam jestem wolna.
A na co dzień, jak Pani odpoczywa?
Książka i herbata. To świat, gdzie lubię uciec, oderwać się, przenieść myśli w inne realia. Nie znoszę ekranizacji znanych powieści, gdyż odbiera mi to moją wizję postaci i świata w jakim żyją. Zawsze gdziekolwiek jadę, zabieram walizkę pełną książek.
Wcześniej wspomniała Pani, że drugą nieodłączną Pani towarzyszką jest laska. Lubi ją Pani?
Tak, lubię. Od 13 lat jest niepełnosprawna i dla mnie ten czas bycia w chorobie, kiedy dopiero uczyłam się żyć z niepełnosprawnością, był dobrym czasem, który pozwolił uświadomić sobie, że jestem silną osobą, że można nagle zejść z wózka i zacząć chodzić. Rehabilitacja trwała 9 miesięcy, a fachowcy, którzy pomagali mi, chcieli za wszelką cenę mi wmówić, że do pracy nie wrócę. Swoim uporem i determinacją udowodniłam, że można. Do tej pory nie jestem rencistką. Co do laseczki, to pochwalę się, że mam ich kilka i są bardzo fajne. Nie chodzę na szpilkach, więc moją kobiecość podkreślam fajną laską. Z nią się cudnie tańczy – (uśmiecha się).
Co oprócz laski, zyskała Pani dzięki chorobie? Bo, że więcej siły to już wiem.
Przede wszystkim nowych wspaniałych przyjaciół i znajomych. Poznałam na przykład panią, która była łączniczką w Powstaniu Warszawskim. Piszemy do siebie listy. Miałam okazję poznać także Mistrza Polski w pływaniu – młody chłopak z czterokończynowym porażeniem mózgowym, ale i panią mecenas sztuki obracającą się kręgach sławnych ludzi. Wbrew pozorom uważam, że był to i jest dobry czas w moim życiu.
Dziękuję za rozmowę.