fot. www.blueberrries.pinger.pl
Nie trzeba długiego stażu, żeby po kilku latach związku, codzienności we dwójkę, poczuć, że nic już nie jest takie jak kiedyś. Najpierw motyle w brzuchu, czułe słówka, rozmowy, spotkania, a potem byle zakręt i nie nadajemy już na tych samych falach, nie prowadzimy rozmów o byle czym do białego rana, nie śmiejemy się z tych samych żartów, a nawet… nie śpimy pod jedną kołdrą. Dlaczego? Dlaczego nasze związki tak szybko się wypalają? Czy to już znak naszych czasów, że nie potrafimy przetrwać najmniejszej burzy? A może problem tkwi w nas?
Odpowiedzi jest tyle, ile związków. Niestety w wielu przypadkach schemat jest bardzo podobny. Najpierw fajerwerki, a potem rychły finisz. Swoje historie zgodziły się opowiedzieć dziewczyny -kobiety- z pochodzenia elblążanki, które na swoim koncie mają niejeden nieudany związek, jeszcze więcej rozczarowań, ale i dużo ciekawych wniosków.
Trzy Miłości w wielkim mieście
Ola ma 25 lat i od jakiegoś czasu mieszka w Warszawie. Obecnie pracuje. Tylko pracuje, bo o żadnym związku nie chce słyszeć. Przynajmniej nie teraz. Nie jest na to gotowa, by ponownie zaufać. - Mam za sobą trzy poważne, nieudane związki – mówi Ola. Pierwszy długi. Trwał 5 lat. Wszystko się zaczęło jak byłam liceum. To była wielka prawdziwa miłość. Związek na odległość. Po dwóch latach zamieszkaliśmy razem. Wszystko niemalże idealnie - opowiada. Wieczne niespodzianki, prezenty. W pewnym momencie pojawiło się jakieś przyzwyczajenie i monotonia. Gdy to dostrzegłam, starałam się to zmienić, ubarwiać związek, żeby nie było tzw. nudy. Druga połowa popadła w totalne przyzwyczajenie, nie wyciągała ręki – mówi dalej. W tygodniu wstawałam 6 rano, przygotowywałam dla niego śniadania plus drugie śniadanie do pracy. Potem jechałam na zajęcia. Starałam się wracać wcześniej, żeby zdążyć z ugotowaniem obiadu przed jego przyjściem z pracy. Wieczorem kolacja. Weekendy: wspólne zakupy, spacery, czasami wyjazdy. Niestety szybko popadliśmy w rutynę, która doprowadziła później do zdrady z jego strony – kwituje. To było straszne. Burzliwe rozstanie. Wyprowadzka z dnia na dzień. Płacz dzień w dzień przez miesiąc. Dochodziłam do siebie przez rok. Do tej pory jest mi ciężko (mimo, że minęły już prawie 4 lata) – wspomina Ola.
Drugi związek był zupełnie inny i bardzo krótki – mówi dalej. Trwał zaledwie 2 miesiące. Szybko wszystko się działo. Za szybko – dodaje. Już na drugim spotkaniu snuliśmy plany o wspólnych wakacjach. Tydzień później, wspólny wypad na kajaki. Okazało się, że jest zazdrosny. Bardzo zazdrosny. Poszliśmy na kawę do kawiarni, uśmiechnęłam się do kelnera, który okazał się moim znajomym…Wysłuchiwałam później kilka dni, że nie powinnam tak robić. Po 2 miesiącach powiedział, że albo wspólne mieszkanie, albo koniec. Rozstaliśmy się. Chorobliwa zazdrość okazała się gwoździem do trumny naszego związku. - I w sumie nie żałuję, że tak się stało – kwituje.
Trzecia znajomość trwała 5 miesięcy i była bardzo burzliwa - kontynuuje moja rozmówczyni. Pełno niespodzianek, praktycznie codziennie zasypywał mnie prezentami... Kwiaty, perfumy, ubrania, później wycieczki, spa etc. – wylicza. W pewnym momencie powiedziałam, że ja tak nie chcę. Że chciałabym poczuć, że jestem dla niego kimś ważnym. Nie potrafił. Wszystko chciał załatwiać poprzez pryzmat pieniędzy i sferę materialną.
Ten sam typ i ten sam schemat
- Wszyscy partnerzy, z którymi byłam, byli jedynakami. Zawsze trzeba było im ustępować i o nich walczyć - stwierdza. Trzeci partner pochodził z biednej rodziny. Skończył studia, dostał dobrą pracę, i zaczął zarabiał dużo. Nie wiedział co robić z pieniędzmi, więc myślał, że kupi czyjeś uczucia. Grubo się pomylił – mówi Ola.
Rany bywają głębokie
I w dodatku bolesne. - Dziś boję się zaufać, by nie przechodzić kolejnego rozczarowania, więc wolę nie wchodzić w nowe układy – mówi. Kiedyś tak nie było. Byłam otwarta, towarzyska. Dziś zachowuję dystans, bo przestałam wierzyć w to, że ktoś może mnie naprawdę pokochać... - kończy.
Wyrzuty sumienia, które szybko zamieniały się w ulgę
Niektórzy ludzie, gdy tylko poczują motyle w brzuchu, natychmiast podcinają im skrzydła. Potrzebują miłości jak powietrza, ale za każdym razem ją zabijają. Tak w kilku słowach można streścić historię 28-letniej Agnieszki, która kochała, ale... no właśnie...
- Moje związki zaczynały i zapowiadały się uroczo, niestety czar szybko pryskał w zasadzie w każdym przypadku były krótkie i bez polotu. Nie chciałam brnąć w coś, co nie miało przyszłości – opowiada Agnieszka, z pochodzenia elblążanka, dziś mieszkająca i pracująca w Trójmieście. Bardzo często czułam się osaczona i miałam poczucie, że tracę wolność, że ktoś odbiera mi tlen – dodaje.
Związków z takim zakończeniem i poczuciem, że „to nie to” było kilka. Trudno powiedzieć ile. Pierwsze rozczarowania przeżyłam w szkole średniej. Podczas studiów też nie poznałam nikogo, z kim mogłabym być dłużej. Później przyszła praca i kolejne miłosne pomyłki – mówi. Prawie we wszystkich przypadkach to ja kończyłam związek, często po bliższym poznaniu dochodziłam do wniosku, że nam nie po drodze. Inne wartości, temperamenty, sposób na życie, jeszcze inne priorytety. Byłam egoistką, trochę niedojrzałą i dosyć zakompleksioną dziewczynką – tak to teraz widzę – twierdzi Agnieszka. Czasem miałam wrażenie, że ktoś zasługuje na więcej, niskie poczucie własnej wartości robiło swoje. Poza tym zdecydowanie byłam typem lubiącym gonić króliczka. Jak króliczek był łatwo dostępny to szybko się nudził. Wyzwanie stanowił ktoś niedostępny, ktoś o kim można było tylko pomarzyć...
Inaczej nie umiała
Bardzo istotny wpływ miał dom, niskie mniemanie o własnym ojcu, niezbyt udane dzieciństwo i jeszcze gorsza relacja z ojcem – dziś mówi o tym otwarcie i przyznaje, że to jak będzie wyglądać życie na własny rachunek, jego jakość, zależy od tego jak było w domu. A bywało tam różnie... - Czynniki zewnątrzrodzinne też miały znaczny wpływ – zaznacza Agnieszka. Wystarczyło raz się sparzyć i ciężko później było komukolwiek zaufać, strach przed rozczarowaniem, wolałam raczej oszczędzić sobie wszelkiego cierpienia – tak tłumaczy swoje niepowodzenia.
- Rozstania były zwyczajne. Bardzo zwyczajne – mówi Agnieszka. Odchodziłam i tyle, bo żaden z nich nie nadawał się na finał przed ołtarzem – tłumaczy.
Dzisiaj
Dziś Agnieszka jest w stałym związku. W związku, w którym jak sama twierdzi, nauczyła się walczyć o miłość. Ona i On mieszkają Trójmieście. I Tu dopiero zaczyna się prawdziwe życie. Dom, odpowiedzialność za drugiego człowieka, lepsze i gorsze dni, kompromisy i praca, przede wszystkim praca i nieustanna walka o jakość związku - wylicza.
- Ludzie ciągle się gdzieś spieszą, za czymś pędzą, za czymś gonią, wiele małych codziennych spraw przemyka im koło nosa, dlatego też trudniej jest utrzymać związek. Ludzie coraz mniej czasu poświęcają sobie, przestają ze sobą rozmawiać i często nie ze względu na złe intencje, po prostu pęd życia sprawia, że wracając do domu po minimum ośmiu godzinach z pracy, nie zawsze w kapitalnym nastroju, ba najczęściej wracasz jako kłębek nerwów, nawet jeśli lubisz swoją pracę, codziennie napotykasz na trudności, a nie daj Bóg jak jeszcze narzędziem pracy jest głos, (wiem z doświadczenia, że jak się nagadam przez telefon z klientami, to dużym wysiłkiem jest odpowiedź na pytanie, jak minął Ci dzień? Odpowiadam wówczas półsłówkami) – opowiada Agnieszka.
- Brak czasu to największy wróg związku. Od tego rusza lawina, brak czasu – brak rozmów, brak rozmów – oddalenie i nagle siadasz i masz wrażenie, że nie wiesz co się u tego człowieka dzieje lub, że wcale go nie znasz. Naprawdę w dzisiejszych czasach ważne jest, aby potrafić dobrze wyważyć, co jest najważniejsze, co ważne i co mniej ważne – twierdzi rozmówczyni.
Monika – On i jego narkotyki
Na pewno go kochała, dlatego odeszła. Nie chciała utonąć w jego nałogu. W porę się ocknęła, że to nie jest jej pisane.... Monika ma 32 lata – również elblążanka, dziś mieszkająca w Wielkiej Brytanii, będąc już nastolatką miała powodzenie u chłopaków. Ciemne długie włosy, duże oczy przyciągały uwagę wielu facetów. - Było tak beztrosko... człowiek zakochiwał się, odkochiwał i tak w kółko...dlatego też tych "dziecinnych" związków nie liczę. Myślę, że prawdziwe nieudane związki mam za sobą dwa – przypomina sobie w myślach Monika.
Mając niespełna 20 lat poznałam moją pierwszą miłość, był przystojny, wysportowany, miał samochód, pracę, mieszkanie po dziadku, wręcz ideał! - wspomina Monika. Zakochałam się na zabój. Po trzech latach zamieszkaliśmy razem. On pracował, ja zajmowałam się domem, choć nie miałam o tym zielonego pojęcia. Nie umiałam gotować, więc obiady nie były zbyt wymyślne. Nie przywiązywałam zbyt dużej wagi do tego, aby być dobrą gospodynią – uśmiecha się. Codziennie czekałam z niecierpliwością na niego i na to, co ciekawego będziemy dziś robić. Tak wiele się działo. Wtedy też zaczęło się prawdziwe życie towarzyskie, wypady ze znajomymi, dyskoteki, narkotyki, po których tak wspaniale się czuliśmy. Byłam w siódmym niebie....do czasu... Któregoś dnia przejrzałam na oczy i zrozumiałam, że ten świat nie jest dla mnie, że to nie to, czego chcę od życia. Zaczęłam walczyć z tym, aby i on zrozumiał, aby nasze życie wyglądało inaczej... Zależało mi na nim, chciałam z nim być, ale on nie słuchał, twierdził że jestem drętwa, że nie potrafię się wyluzować, że o wszystko się czepiam, aż w końcu nasze drogi się rozeszły... na dobre. Cierpiałam niesamowicie. Dziś cieszę się bardzo, że nie jesteśmy razem – wyjaśnia.
Puk, puk..pomyłka
- Drugi związek trwał tylko rok. To nie była miłość, raczej lek na zapomnienie po pierwszym nieudanym związku. Był towarzyski, wesoły, lubiany przez wszystkich. On mieszkał na stancji, odwiedzałam go prawie codziennie, aż w końcu zostałam. Na początku pracowaliśmy razem, później on siedział w domu, gotował, prał, sprzątał... Podchodziłam do tego związku zupełnie inaczej. Mimo, iż bardzo się starałam, nie potrafiłam go kochać. Moje serce było jak głaz, zranione, zrozpaczone..., ale czułam się przy nim świetnie, zapominałam o wszystkim, śmiałam się. Przychodziłam z pracy, miałam obiad na stole, dbał o mnie. Było mi z nim dobrze – tłumaczy dziewczyna. Jednak nie udało mi się go pokochać i to była ogromna przeszkoda. Tak więc pewnego dnia odeszłam... Na szczęście szybko znalazł kobietę, z którą jest do tej pory, z czego bardzo się cieszę. Było fajnie, ale bez miłości nie da się razem żyć – kwituje Monika.
Wiele rzeczy może zabić związek. Również nadmiar rozrywki, niedojrzałość i narkotyki. - - Byliśmy młodzi, dziecinni, nie myśleliśmy o poważnym życiu, małżeństwie, dzieciach...Liczyła się dobra zabawa i chęć wyrwania się z domu. Wieczne kłótnie z mamą, nie słuchałam jej, nie rozumiałam, dziś wiem, że miała rację – przyznaje Monika.
Zrozumieć sedno
Monika zrozumiała. I mimo, iż pierwszej wielkiej miłości nie uratowała, kolejnej szansy na szczęśliwe życie nie zamierza stracić. - Miłość jest ciągłą walką, walką o życie, ale i wiarę, nadzieję i miłość... Bo jeśli bardzo czegoś pragniemy i wierzymy, że tak będzie, to zawsze jest nadzieja na lepsze jutro. To jest właśnie miłość – mówi Monika.
Na moim facebookowym profilu, gdzie zadałam pytanie, dlaczego dziś tak trudno o udany związek, otrzymałam ciekawą odpowiedź w formie zdjęcia z podpisem: Spytano parę staruszków, jak wytrzymali ze sobą 50 lat. Odpowiedzieli: „Bo widzi Pan, urodziliśmy się w czasach, kiedy jak coś się psuło, to się to naprawiało, a nie wyrzucało do kosza”. - Trafne, chociaż czasami naprawa jest jednak niemożliwa, a czasem koszty przekraczają możliwości... - skomentowała znajoma. Wówczas jej nie odpisałam. Zrobię to teraz i w podobnej formie, tyle, że zacytuję Agnieszkę Osiecką: “A ja jestem proszę pana na zakręcie. Moje prawo, to jest pańskie lewo. Pan widzi krzesło, ławkę, stół. A ja rozdarte drzewo”. Tak, czasem nasza wspólna droga dobiega końca, patrzymy na to samo, a widzimy zupełnie różne krajobrazy. I samotnie wchodzimy w kolejny zakręt. A złote gody? Owszem, ale nie za wszelką cenę. Zgadzam się z Panią, Pani Elu.